Jon Rafman in the flesh. |
Sam Rafman przyznaje w opisie jednego ze swoich najnowszych filmów, że sieć jest tak wypełniona contentem, że nawet nie trzeba tworzyć nic od siebie. Wystarczy po prostu zebrać trochę contentu, który jest podstawą twórczościa artysty, jego budulcem, uszczknąć tę odrobinkę z informacyjnej rzeki, tak jak zbiera się ostrygi czy zdrapuje się zastygnięty tłuszcz z patelni. Rafman zbiera cały ten cyfrowy szlam i przestawia, obdzierając z kontekstu lub nadając nowe, zasakujące znaczenia. A raczej bawiąc się samym znaczeniem i interpretacjami, co chwilę zmieniając kierunek swoich wizji. Jednym z pierwszych źródeł inspiracji były zasoby Google’a, a konkretnie widoki ulicy w Google Maps. W swoim trwającym kilka lat projekcie 9 Eyes artysta mozolnie przeszukiwał ulice metropolii i pustkowi, aby znaleźć nieoczekiwanie artystyczne, przepiękne panoramy gór lub wyjątkowych warunków pogodowych oraz czasami zabawne, czasami niepokojące, często nietypowe sytuacje - jak zakapturzeni młodzieńcy grożący samochodowi Google gdzieś w złej dziennicy pośród odrapanych bloków i wandalskiego graffiti lub oddziały antynarkotykowe aresztujące dilerów. Niektóre ze scen wyglądają jak starannie zaaranżowane, jak dziewczyna siedząca ostentacyjnie pośrodku drogi, święta krowa rozłożona na poboczu lub tygrys przechadzający się po pustym parkingu. W swojej kolekcji wyłapuje też Rafman glitche i błędy aparatu, które nadają światu przedstawionemu w widokach ulicy rysy halucynacji albo magicznego realizmu. Kolejnym projektem jest seria Brand New Paint Job, w którym komputerowe modele wnętrz i obiektów pokrywane są teksturami przedstawiającymi słynne dzieła sztuki, np. sypialnia “odziana” w obrazy Picassa czy modele sportowych aut w teksturach Moneta.
Seria "9 Eyes" |
Jon Rafman jak mało który artysta błyskawicznie reaguje na peryferyjne, skrajne zjawiska Internetu, które regularnie wypływają z takich odmętów jak 4chan czy inne imageboardy. Nie boi się zapuszczać się w rejony, o których wielu stara się nie myśleć, a następnie poświęcać długie godziny, by edytować szokujące materiały w starannie dopracowane montaże, z pięknie dobranymi kolorami i często budującą napięcie ścieżką dźwiękową. W swoich delirycznych filmach splata Rafman najdziwniejsze fetysze z dystopijnymi i surrealistycznymi narracjami. Szerokim echem odbił się w internetowym podziemiu teledysk do “Still Life (Betamale)” Oneohtrix Point Never, która była wersją z dodaną narracją. Widz obserwuje zdjęcia zapuszczonych, brudnych domów i piwnic, gdzie jedynym zadbanym przedmiotem jest komputer - lub komputery: obraz uzależnienia, absolutnej obsesji, porzucenia świata zewnętrznego. Podczas gdy robotyczny kobiecy głos deklamuje:
“As you look at the screen, it is possible to believe you are gazing into eternity. You see the things that were inside you. This is the womb, the original site of the imagination. You do not move your eyes from the screen. You have become invisible. The images captivate you, but still you drift off. You can still see every detail clearly, but can’t grasp the meaning. Whatever shift in your spiritual life occurs, fragments such as these surface…”
“Can’t grasp the meaning”. Niemożność złapania znaczenia czy sensu pewnych zjawisk to jeden z motywów przewodnich filmów Rafmana - podobne pytanie zadaje sobie widz zastanawiając się nad seksualnym potencjałem podskakiwania na wielkiej piłce nosząc jednocześnie fursuit czy noszenia maski postaci z mangi czy anime, nie mogąc dojść do racjonalnego wytłumaczenia tych zachowań. Internet odpowiada zapotrzebowaniu na najdziwniejsze zachcianki z przerażającą szybkością i dokładnością, a także sam tworzy permutacje nowych, łącząc dziwne zainteresowania i fetysze w coraz to nowe, bardziej absurdalne kombinacje, czego zwieńczeniem jest stroboskopowy kolaż pod koniec teledysku, gdzie w szaleńczym tempie przenikają się krwiste sceny w estetyce guro, furry porn oraz najchorsze fetysze, co potęguję dudniąca, apokaliptyczna muzyka Oneohtrix Point Never.
Nieco łagodniej, choć nadal dość ekstremalnie jest w najnowszym dziele Jona Rafmana, Mainsqueeze, który pojawił się w 2014 na stronie modowo-arystycznego kolektywu DIS Magazine. Dwa wspólne hasła określające film to “fascination” i “repulsion”. Jest tu mniej epatowania ekstremalnymi fetyszami, a więcej abstrakcyjnej narracji i mutacji “śmiesznych” filmików czy zdjęć. Pojawia się m.in. scena z cegłą wrzucaną do pralki. Pralka zaczyna straszliwie się trząść i stopniowo rozpada się, przypominając bardziej zwierzę w agonii niż maszynę - efekt jest głęboko niepokojący, nie zabawny. Następnie następuje montaż ludzi, którzy zaliczyli zgony na domówkach i zostali odpowednio “upiększeni” przez pijanych kolegów - jednak w wydaniu Rafmana nie przypominają śpiących imprezowiczów, a martwe ciała, dodatkowo poddane wyszukanym torturom. Niekiedy w głębokim internecie można znaleźć zdjęcia ludzi, którzy po zamordowaniu swoich ofiar robią sobie zabawne fotki z ich zwłokami - Rafman zmienia kontekst, przekształcając imprezę w miejsce kaźni. Oprócz tego otrzymujemy typowo rafmanowskie atrocity exhibition: kobietę rozdeptującą raka, umięśnionego mężczyznę rozgniatającego arbuzy udami, człowieka w przebraniu żaby bezskutecznie próbującego wydostać się z shibari, pracownika biurowego na przemian rozwajalającego i sklejającego swoją klawiaturę, układy taneczne cybergotów do relakasacyjnego ambientu oraz posty z forów oraz internetowe rozkminy (“What if the rocks are actually soft and tense up when we touch them?”) opowiadane niskim, jakby robotycznym głosem na tle przypominającej do złudzenia Tumblra galerii vaporwave’owych obrazków oraz wycinków renesansowych obrazów przedstawiających morderstwa i sceny biblijne. Rafman eksploruje internetowe trendy i uwielbienie internautów do wszystkiego co jest random i WTF.
Jon Rafman jest na przemian rzeźbiarzem, geologiem i speleologiem. Rzeźbi w tkance internetu, tworząc frapujące struktury, gdzie znaczenie ulatnia się i zmienia w każdej chwili. Bada kolejne warstwy cyfrowych osadów odkładających się na dnie forów, imageboardów i portali społecznościowych. A także zapuszcza się z każdym dziełem coraz głębiej, w świat ludzkiego umysłu, nie bojąc się wkroczyć w ciemność. Czyli tam, gdzie nie dociera światło oświetlające znany nam, łatwy w przyjęciu Internet.