piątek, 3 lipca 2015

Wideo terroryści: Everything is Terrible



Pochodzący z Los Angeles kolektyw filmowców, kolekcjonerów i internetowych artystów Everything Is Terrible łączy psychodeliczną komedię z bolesnym wyciąganiem na wierzch epizodów z ukrytej świadomości Ameryki, które ta wolałaby zapomnieć.

Był koniec lat 90. W Stanach Zjednoczonych na rynek wchodziły właśnie płyty DVD, zapowiadając koniec formatów VHS i Betamax, które rządziły amerykańskim rynkiem od ponad dwóch dekad. Lśniące płyty były mniejsze, bardziej trwałe, a co najważniejsze – oferowały o wiele lepszą jakość obrazu i dźwięku. Odtwarzacze DVD schodziły jak ciepłe bułeczki, a czarne kasety wraz z magnetowidami wędrowały na strychy, na wyprzedaże podwórkowe albo do lombardów. Jednak grupka zapaleńców pod kierownictwem Dimitri Simakisa (alias Ghoul Skool) i Nica Meiera (pseudonim Commodore Gilgamesh) którzy poznali się w roku 2000 na Uniwersytecie Ohio postanowiła zachować fragmenty Ameryki, które miały iść na śmietnik i ocalić je od zapomnienia. Cała heca polega jednak na tym, że ci kolekcjonerzy postanowili wyszukiwać białe kruki kiczu i nieprofesjonalizmu. Tandetne reklamy, tabloidowe programy informacyjne, rozmaite filmy promocyjne i propagandowe, reklamy społeczne (tzw. “Public Service Announcements”) wywołujący efekt odwrotny do zamierzonego. Wszystko to padało „ofiarą” zbieraczy i kolektywu filmowców i artystów, którzy w 2007 oficjalnie nadali sobie nazwę Everything is Terrible. Jednak gdyby ich misją było jedynie zbieranie wszystkiego, co jest “terrible” z amerykańskiej pop-kultury, byliby jedyni jednymi z wielu zbieraczy-prześmiewców - jak Nostalgia Critic lub Red Letter Media. Wyjątkowość EIT polega na przetwarzaniu okropnego materiału źródłowego na psychodelicznie komediowe brylanty, które wydobywają z oryginałów ich ukryte szaleństwo, jednocześnie wywołując przy tym duchy minionej epoki. Hasłem przewodnim kolektywu jest: “If everything is terrible, then nothing is”. Oddaje to w pigułce etos EIT: nawet z największego koszmaru można wydobić coś na pokręcony sposób pozytywnego i rozrywkowego.


Everything is Terrible proponuje własne spojrzenie na mentalność USA i jej demony. Twórcy sami określają swoje montaże jako “okno na ukrytą przeszłość Ameryki”. Fascynując się odkrywaniem i eksponowaniem tego, co pozostali chcieliby zapomnieć, EIT wpisuje się w nurt duchologii, szeroko opisywanym przez Olgę Drendę na przykładzie polskiej Krainy Grzybów oraz brytyjskiego Scarfolk Council. Jednak w tych dwóch przypadkach jest to duchologia paranoiczna, oparta raczej na strachu przed atomowym grzybem i zanurzona w ponurych realiach lat 70. i 80. Everything is Terrible to nowa duchologia, czerpiąca z optymizmu lat 90., wyzbyta lęku przed atomową zagładą (wszak Związek Radziecki już się rozpadł, a widmo komunizmu uleciało w kosmos), za to szukająca zagrożeń w popkulturze, używkach czy wreszcie w Szatanie, który w Ameryce jest postacią o wiele bardziej wpływową, mniej kojarzoną z gusłami a bardziej z rolą swoistego “celebryty zła”, będącym natchnieniem dla muzyków rockowych i zbuntowanych nastolatków, który tylko czeka, by sprowadzić zagubionych młodych ludzi na złą drogę. Nie trzeba być badaczem kultury, żeby wiedzieć, że USA jest krajem niebywałych kontrastów. Najlepsze na świecie uczelnie techniczne i humanistyczne sąsiadują z organizacjami święcie przekonanymi, że Ziemia jest płaska lub ma 6000 lat. Państwem innowacji w wielu sektorach, gdzie trwają poważne dyskusje o usuwaniu z programów nauczania teorii ewolucji i zastępowania jej teorią stworzenia jako oficjalną. Gdzie postępowi agnostyczni i ateistyczni myśliciele dzielą jeden ląd z chrześcijańskimi fundamentalistami i szemranymi sektami i gdzie bez większych przeszkód swoje poglądy mogą głosić zarówno przedstawiciele Kościoła Baptystycznego Westboro oraz Kościoła Szatana. Uprzemysłowioną, świecką północ USA przeciwstawia się głęboko religijnemu i rolniczemu południu. Te kontrasty eksploruje Everything is Terrible, biorąc często na celownik przaśną, zabobonną religijność USA (jeden z filmów zawiera montaż materiałów informacyjnych o rozmaitych obiektach, w których można dopatrzeć się podobizny Chrystusa, takich jak spalone grzanki lub zacieki na ścianach - w Polsce co jakiś czas pojawiają się podobne wiadomości). Gdzie indziej spotykamy film dla dzieci zachwalający czytanie Biblii, któremu bliżej do “Ulicy Sezamkowej” niż do “Ziarna” ze swoją musicalową formą i antropomorficznym pismem świętym i drzewami wykonującymi układy taneczne wraz z dziećmi. Choć obrywa się nie tylko Chrześcijanom - przez jakiś czas na swojej stronie na Facebooku prezentowali logo żywo przypominające flagę ISIS. Bo Everything is Terrible to wideo terroryści, siejący postrach swoimi produkcjami. Lub przynajmniej konsernację - nieraz nie wiemy, czy się śmiać, czy drapać się po głowach i dociekać co do sprawności umysłowej twórców tego, co oglądamy.

Przeglądając produkcje zbierane przez EIT można dojść do wniosku, że Ameryka lat 80. i 90. to kraj nieuchronnie staczający się ku upadkowi, zapomniany przez Boga, gdzie ludzie pozbawieni jakiegokolwiek kompasu moralnego oddają się niszczycielskim i niebezpiecznym uciechom, takim jak przygodny seks, używki czy muzyka rockowa, twarde narkotyki kupić łatwiej od piwa lub papierosów, a każdy dorosły może być pedofilem. Zbiorowe paranoje zmartwionych ojców i matek (któż nie kojarzy rozlicznych akcji z “Mothers against…” na początku?) znajdują ujście w postaci do bólu przerysowanych propagand, takich jak “Nightmare on Drug Street”, gdzie kilku chłopców w wieku około 11 latu pali crack gdzieś na typowym przedmieściu klasy średniej; czy “Stranger Danger”, którego bohaterem jest skrzyżowanie ryby i kosmity, którego wszyscy dorośli chcą z jakiegoś powodu molestować. Ameryka w krzywym zwierciadle Everything is Terrible przypomina rzeczywistość serii Grand Theft Auto: szalony karnawał konsumpcji, w którym przemoc, nałogi i natłok informacji zlewają się w jedną całość w intensywnie satyryczny i psychodeliczny zarazem obraz kraju wolności, o którym niektórzy chcieliby zapomnieć. Niektórzy bohaterowie znalezisk Everything is Terrible zyskali nową sławę - jak Maryjean Ballmer, prowadząca instruktażowy film “So Your Cat Wants a Massage?”, której odkryte na nowo techniki masażu kotów doprowadziły ją do wywiadu z Davidem Lettermanem w 2009 roku.

Swoistym “ukoronowaniem” działalności Everything is Terrible, a jednocześnie jednym z najbardziej niepokojących “okien na ukrytą przeszłość Ameryki”, jest seria Memory Hole, dla której punktem wyjścia było tysiące kaset zgromadzonych w archiwach legendarnego programu “America’s Funniest Home Videos”, który kierował się prostą jak cep zamieszczania najzabawniejszych domowych filmików stworzonych w amerykańskich domach. Jak to bywało z tego typu programami, gdzie trzeba było w kilkudziesięciu minutach, zazwyczaj nadawanych w okolicach wieczornego prime time’u, zmieścić znaleziska z kilkuset kaset przysyłanych co tydzień przez telewidzów, szybko zaczęło się prześciganie twórców w tworzeniu “zabawnych” filmików na siłę, porzucając spontaniczność i przypadkowość na rzecz dziwacznych, nieraz przerażających produkcji. EIT ochoczo usuwają z filmów wszelki kontekst, mieszając ze sobą pojedyncze sceny z różnych produkcji, umiejętnie budując napięcie za pomocą nagłych przeskoków taśmy, okrzyków oraz klimatycznych ścieżkach dźwiękowych, nieraz wpadających w estetykę muzyki noise. Co nie dziwi, zważywszy, że przy tworzeniu Memory Hole biorą udział tacy twórcy eksperymentalnej sceny jak Aaron Dilloway czy Nate Young, członkowie Wolf Eyes. Nagle zabawny filmik z rodzinnego pikniku lub domowe rytuały zaczynają raczej przypominać rytuały na część Cthulhu, a niska jakość starych VHS-ów w połączeniu z nerwowym, schizofrenicznym montażem przypomina “Trash Humpers” Harmony Korine. Trzeba tutaj wspomnieć, że sama nazwa projektu pochodzi od niesławnej “dziury pamięci” w świecie “Roku 1984” George’a Orwella, pieca w Ministerstwie Prawdy, gdzie znikały niechciane i niewygodne książki, dokumenty i zapiski. Obecnie “memory hole” to również wyrażenie oznaczające usuwanie treści lub plików z internetowych serwerów “raz na zawsze”, aby udawać potem, że dane wydarzenie nigdy nie miało miejsca. Oglądając filmy Memory Hole nie można oprzeć się wrażeniu, że niejedna osoba występująca w nich chciałaby, aby istniała taka cudowna technologia wymazywania pamięci. Memory Hole jest komentarzem na temat okrucieństwa (i cudowności) Internetu: co znajdzie się tam raz, prawdopodobnie pozostanie tam na zawsze. Idealnie pasuje tutaj cytat zachowany na YouTube cytat ojca nastolatka próbującego tworzyć własnego vloga: “Robisz z siebie idiotę na całą wieczność!”. Dzięki Memory Hole, najdziwniejsze zachowania Amerykanów już nigdy nie uciekną w niepamięć. Głupota zostanie ukarana uwiecznieniem.


Jednak twórczość Everything is Terrible nie ogranicza się tylko do pokazów satyrycznych montaży wszystkiego co terrible w sieci. Dimitri Simakis i Nic Maier to tylko dwaj założyciele i centralni członkowie kolektywu artystycznego, którego umiejętności i pola działania wykraczają daleko poza ekran komputera. Członkowie Everything is Terrible nie ograniczają się do przestrzeni wirtualnej, często organizując trasy po całych Stanach Zjednoczonych, gdzie łączą pokazy swoich filmów w kinach z pokazami psychodelicznej komedii, w skład której wchodzą rozbudowane kostiumy, układy taneczne, pokazy świetlne i laserowe, satyryczne piosenki oraz pokazy na pograniczu instalacji i performance’u: ich znakiem rozpoznawcznych i największą dumą jest ogromna kolekcja kaset VHS z filmem “Jerry Maguire”, mdłej komedii z Tomem Cruisem w roli głównej z 1996 roku. Pomysł na zbieranie taśm, które pieszczotliwie EIT nazywają “The Jerrys”, przyszedł z ich nadmiaru w sklepach z tanizną i na podwórkowych wyprzedażach. Do tej pory zdołali zebrać prawie 9000 kaset (w chwili pisania artykułu zebranych zostało dokładnie 8802 sztuki), które członkowie kolektywu biorą ze sobą w trasę i prezentują przy okazji swoich pokazów filmowych, zazwyczaj w postaci intrygujących rzeźb, które wypełniają całe pomieszczenia, w których są wystawiane. Niekiedy, pośrodku sali zostaje wybudowany nawet tron z kaset z “Jerry Maguire”, na którym można zasiąśc, niczym król kiczu. A ten doskonale się sprzedaje: niezbyt dawno miała miejsce premiera kolekcji “Legends”, gromadząca 16 godzin najlepszej mózgo-sieczki z archiwum grupy na trzech płytach DVD. Jak widać to, co najgorsze w amerykańskiej popkulturze zostanie utrwalone na więki dzięki staraniom szaleńców takich, jak Everything is Terrible. Wszystko jest okropne, a ucieczki brak. Pozostaje tylko przyjąć nieuchronne z uśmiechem na ustach.

środa, 17 czerwca 2015

Grand Theft Auto V i doświadczenie przestrzeni


Seria Grand Theft Auto jest moją ulubioną serią gier komputerowych. Tak jak bardzo rzadko grywam w gry komputerowe, a o zdecydowanej większości nowych tytułów, którymi jarają się gracze, nie wiem kompletnie nic; tak po prostu nie mogę odpuścić sobie zagrania w każdy tytuł z serii GTA. Od rozpikselowanej, widzianej z góry pierwszej części z roku 1997 uniwersum Grand Theft Auto rozrosło się na wszystkie strony, tworząc unikatowe (zwłaszcza jak na owe czasy) w świecie gier doświadczenie wolności, które starało się skopiować wielu, którego jednak nikomu nie udało się prześcignąć. Bracia Dan i Sam Houser, inspirując się klasyką kina akcji potrafią tworzyć fascynujące fabuły z przekonującymi bohaterami, których motywy potrafimy zrozumieć, przez co rozumiemy i ich samych i identyfikujemy się z nimi. O najnowszej części można by napisać całą książkę, jednak postaram się pokrótce skupić na tym, co najbardziej uderzyło mnie w najnowszej części: o doświadczeniu przestrzeni.


W zasadzie każda część GTA to mniej lub bardziej oczywisty zlepek filmowych inspiracji, gdzie niektóre detale lub misje żywcem czerpią z kultowych scen z filmów akcji. Vice City to oczywiście “Człowiek z blizną” Briana DePalmy, San Andreas czerpie natomiast z tradycji czarnoskórych “hood films” z lat 90., parających się problematyką gangów i handlu narkotykami. Nie trzeba być filmowym maniakiem, by zauważyć, że piątka to oczywista inspiracja “Gorączką” Michaela Manna. I nie tylko o wydarzenia z filmu tu chodzi - podobnie jak w poprzednich częściach, mamy tutaj kilka misji, które są wypisz-wymaluj wzięte z arcydzieła Manna. Charakterystycznym łącznikiem jest tutaj sama muzyka. “Gorączka” z 1995 roku szła pod prąd mainstreamowego kina akcji, zastępując bombastyczną ścieżkę dźwiękową subtelnymi, ambientowymi utworami, które miały budować atmosferę w tle, zamiast dąć w ucho widza, krzycząc wniebogłosy: “tutaj zaczyna się akcja!”. Mann genialnie połączył brawurowe strzelaniny z momentami refleksji, gdzie główni bohaterowie pojawiają się na tle oceanu lub łagodnego gradientu na niebie nad Los Angeles, zacierając granicę między tradycyjnym kinem akcji, a “ambitnym” kinem. Był jak zatwiardziały policjant i malarz-impresjonista jednocześnie. “Gorączka” była paradoksem w swoim świecie, a jednak działała, przez co uważana jest za jeden z najlepszych, najbardziej realistycznych - ale i najpiękniejszych filmów w historii.




Już w momencie uruchamiania gry zostajemy wprowadzeni, a raczej wciągnięci w klimat gry za pomocą ambientowej suity w ekranie uruchamiania. Ambient ze swojej natury sugeruje przestrzeń i rozległość - poszczególne nuty i dźwięki są rozciągnięte w czasie, a od samej melodii ważniejsza jest tekstura. Już rozpoczynająca rozgrywkę muzyka sprawia, że jesteśmy gotowi do działania i spokojni jednocześnie - jak profesjonalny rabuś, który wie, że najważniejszy podczas akcji jest spokój ducha oraz skupienie. W najnowszym GTA naprawdę czuć tę przestrzeń i rozległość. Niczym odpowiedź na klaustrofobię GTA 4, gdzie kaniony wieżowców i robotniczych kamienic dominowały nad miastem, pogrążając Liberty City w wiecznym cieniu, gdzie rządziła szaro-bura paleta przygaszonych, jesiennych barw. W najnowszej części gry, Los Santos i okolice mienią się żywymi, nasyconymi kolorami, a niebieskość nieba zachwyca, niczym wielka czkawka po dobijającej estetyce poprzedniej części. Od delikatnych wzgórz po potężne szczyty, stan Los Santos zdaje się nie mieć żadnych ograniczeń - dostępne w grze samoloty, helikoptery, łodzie podwodne oraz szereg innych nietypowych pojazdów pozwalają doświadczać tej przestrzeni, której nigdy nie mogliśmy sobie nawet wyobrazić, grając w poprzednią część.





Inspiracje ambientem i krautrockiem są obecne na niemal każdym kroku, pojawiając się w misjach, a także wsiadajac do odpowiednich pojazdach. Trudno nie zachwycić się, albo chociaż przyznać twórcom rozmach, unosząc się helikopterem nad morzem świateł ciągnącym się po horyzont metropolii Los Santos i słuchając onirycznego ambientowego tła, które uruchamia się automatycznie przy wsiadaniu do latających pojazdów. Relaksująca muzyka wpływa na nas kojąco, unosząc się w górze zapominamy, że uczestniczymy w grze akcji i że zaraz prawdodopodobnie ruszymy na kolejny napad, zasypując gradem ołowiu kolejnych policjantów i przestępców - chcemy zostać na zawsze tam na górze, unosząc się nad pustynnymi wzgórzami oraz wieżowcami, zachwycając się zachodami słońca i efektami pogodowymi. Gram w GTA 5 dopiero od dwóch tygodni, a już wiem, że wciąż chcę doświadczać więcej przestrzeni.

Kiedy Brian Eno wydawał swoje Ambient 1: Music for Airports pisał on, że ambient ma być muzyką przygotowującą słuchacza do śmierci. W GTA 5 bohaterowie w dialogach nieraz zmagają się z nieuchronnością śmierci, że każdy kolejny skok to "bilet w jedną stronę". Przypadek?